Asset Publisher
HISTORIA
Utworzenie i pierwsze lata istnienia Nadleśnictwa Państwowego Kowary.
Skrócona historia utworzonego po Drugiej Wojnie Światowej Nadleśnictwa Państwowego Kowary, którego część wchodzi obecnie w skład nowoutworzonego w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku obecnego Nadleśnictwa Śnieżka, obejmuje okres od sierpnia 1945 do końca grudnia 1950 roku, czyli okres jego faktycznego tworzenia
i krzepnięcia (1945-1949) a nie formalnego powołania w oparciu o odpowiedni akt prawny oraz okres pierwszego roku budowania nowej struktury Lasów Państwowych (1950). Dokumentu powołania Nadleśnictwa należałoby szukać w archiwach byłego Ministerstwa Leśnictwa i Przemysłu Drzewnego PRL. Chyba nie od rzeczy będzie, jeśli jako autor przedstawionych poniżej wspomnień przedstawię się na wstępie P.T. Kierownictwu i Pracownikom Nadleśnictwa Śnieżka, a także Nadleśnictwa Kamienna Góra, które obejmuje swym zasięgiem część leśnictw dawnego Nadleśnictwa Kowary.
Mieczysław /Mirosław/ Wroczyński - autor
Urodziłem się 11.10.1919 w Łowiczu jako najmłodszy z pięciu synów moich Rodziców. Aż do roku 1953, do czasu tak zwanej paszportyzacji nosiłem imię Mirosław. Przy wydawaniu mi dowodu osobistego w roku 1953 władza ludowa doszukała się, że moje właściwe imię brzmi Mieczysław. Ile wskutek tego miałem kłopotów, można sobie wyobrazić. W maju 1939 roku otrzymałem maturę i już 4. czerwca tegoż roku miałem na sobie wojskowy mundur. W kilka tygodni później wybuchła wojna, w czasie której Kampania Polska trwała dla mnie do pierwszych dni października. Udało mi się uniknąć śmierci i niewoli, zarówno niemieckiej, jak i sowieckiej i powrócić w okolice Białegostoku, gdzie mój starszy brat pracował, po skończonej szkole dla leśniczych, w Nadleśnictwie Państwowym Sokółka. Nie było go w domu, gdyż zarówno on, jak i pozostali moi bracia byli na wojnie. W początkach sowieckiej okupacji dostałem pracę w charakterze manipulanta we wspomnianym, już sowieckim nadleśnictwie, w którym pracowałem do 10.lutego 1940 roku, w którym to dniu Sowieci aresztowali i wywieźli na Daleki Wschód wszystkich terenowych leśników – nadleśniczych, leśniczych i gajowych oraz ich rodziny, w czasie bardzo ostrej zimy, przy mrozach przekraczających 40º C. Porzuciłem natychmiast pracę i uciekłem do Białegostoku, gdzie po różnych perypetiach zastała mnie zmiana okupanta – w końcu czerwca 1941 roku przyszli Niemcy. Zagrożony, jako młody człowiek, wywózką do Niemiec na przymusowe roboty, znając dość dobrze w mowie i piśmie język niemiecki, podjąłem pracę w niemieckim nadleśnictwie, zwanym Forstamt, w Czarnej Wsi, w Puszczy Knyszyńskiej, jako jeden z kilku polskich pracowników biurowych. Praca ta trwała do połowy lipca 1944 roku, to znaczy do chwili wycofywania się Niemców pod naporem wojsk sowieckich. Niemcy uciekając zabrali ze sobą przymusowo polskich pracowników biurowych i leśniczych, oczywiście tych, którzy nie zdążyli lub nie mogli się ukryć, gdyż rodziny ich spotkałyby represje. Musiałem jechać i ja, ale dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, udało mi się oraz kilku kolegom uciec z transportu. Po różnych przejściach dobrnęliśmy do Warszawy, gdzie po kilku dniach nawiązaliśmy kontakt z Armią Krajową. Konsekwencją tego był mój udział w Powstaniu Warszawskim, a po kapitulacji pobyt w kilku kolejnych obozach jeńców wojennych w Niemczech. Pod koniec maja 1945 roku powróciłem do Polski, a nie mając dachu nad głową (moje mieszkanie w Czarnej Wsi zajął już inny pracownik reaktywowanego Nadleśnictwa Państwowego Czarna Wieś) pojechałem „w Polskę" w poszukiwani chleba i domu, z plecakiem, w którym niosłem całe swoje mienie, i w wojskowym mundurze, w którym wróciłem z niewoli. I tak po różnych przygodach, poprzez Łódź (gdzie mieściła się siedziba ówczesnego Ministerstwa Leśnictwa), Wrocław, Nysę, Kłodzko, Jelenią Górę i Sobieszów dotarłem 20.8.1945 roku do Krzyżatki, czyli późniejszych Kowar, do powołanego do życia polskiego Nadleśnictwa Państwowego Krzyżatka, w mieście Krzyżatka, w którym, żeby było śmieszniej, znajdowała się stacja kolejowa Kuźnick, a oprócz niej i dalsze – Kuźnick Zdrój, Kuźnick Średni i Kuźnick Górny – wszystkie po pewnym czasie, zarówno jak i miasto – przemianowane na Kowary, a wtenczas najłatwiej było tu trafić, pytając o Schmiedeberg.
Tu nareszcie kończy się mój, bardzo pobieżny, fragment życiorysu i zaczynają się wspomnienia dotyczące historii Nadleśnictwa Państwowego Kowary (początkowo Krzyżatka).
Ze skierowaniem Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu w kieszeni zgłosiłem się dnia 20.8.1945 roku w biurze Sudeckiego Inspektoratu Lasów Państwowych w Chojnastach (dzisiejszy Sobieszów, a wtedy w rzeczywistości jeszcze Hermsdorf Kynast, gdyż trudno było odszukać jakąkolwiek miejscowość nie znając jej niemieckiej nazwy) u Inspektora Lasów Państwowych p. inż. Karola Ostoi-Bergfrieda. Inspektorat mieścił się na piętrze pałacu hrabiów von Schafgotsch, a jego personel składał się z czterech osób narodowości polskiej: inż. Ostoi-Bergfrieda, sekretarza p. Zbigniewa Pakulskiego, absolwenta Średniej Szkoły Rolniczo-Leśnej w Żyrowicach, kancelistki której nazwiska już nie pamiętam i księgowego p. Karsta. Tu otrzymałem ustne skierowanie na stanowisko sekretarza (czyli kierownika biura) do Nadleśnictwa Państwowego Krzyżatka.
Skierowanie to potwierdził na piśmie dnia 12.10.1945 inny już Inspektor, p. inż. Świderek,
Zaświadczenie Inspektoratu L.P. w Chojnastach (Sobieszowie) o zatrudnieniu
M. Wroczyńskiego na stanowisku sekretarza w Nadleśnictwie Krzyżatka (Kowary)
a później Dyrekcja Lasów Państwowych Okręgu Wrocławskiego przysłała mi oficjalne już pismo (z dnia 16.11.1945 zn.spr. Os.0121) oznajmujące przyjęcie do służby państwowej, zgodnie z obowiązującymi jeszcze wtedy przedwojennymi przepisami o państwowej służbie cywilnej.
Pismo z Dyrekcji Lasów Państwowych Okręgu Wrocławskiego dotyczące przyjęcia do służby państwowej
M. Wroczyńskiego
Personel Nadleśnictwa Krzyżatka był w chwili mego przybycia prawie w stu procentach niemiecki, noszący niemieckie mundury leśne i odznaki pozbawione tylko swastyk. Jedynym Polakiem w Nadleśnictwie był wcześniej jeszcze przybyły p. Stanisław Bochenek, z zadaniem opieki nad przewidzianymi do przejęcia przez Nadleśnictwo prywatnymi niemieckim tartakami, których na terenie Nadleśnictwa było siedem. Niemieckie mundury nosili nie tylko leśnicy, ale i kolejarze, a wśród niemieckiej ludności panowało powszechne przekonanie, że panowanie polskie na tych terenach jest czasową okupacją, więc przyłączone do Polski Ziemie Zachodnie określali jako „Polnische Zone" – „Strefa Polska".
Wiosna rok 1946. (zdjęcie lewe) To my, Wroczyńscy, na ul. Jelenogórskiej w Kowarach.
Za nami zakład fotograficzny pan Bebeckiego.
Rok 1974. (zdjęcie prawe) Leśniczy sł. wewnętrznej Mirosław Wroczyński z żoną Haliną
na tartaku Huth & Mende w Kowarach na ul. Jeleniogórskiej 30
Wraz ze mną przybyli do Nadleśnictwa, skierowani przez inspektora Berfrieda, leśniczowie:
p. Arendt - na leśnictwo Tannenbaude (późniejsze Jedlinki), z jednoczesnym zadaniem pełnienia obowiązków nadleśniczego i przystąpienia wraz ze mną do organizowania pracy nadleśnictwa, p. Henryk Kuksz - na leśnictwo Dittersdorf (późniejsze Dzietrzychów, obecnie Ogorzelec) i p. Kramorz - na leśnictwo Arnsberg (późniejsze Szczytno położone w sąsiedztwie kopalni rudy magnetytowej w Kowarach Górnych). W chwili naszego przybycia Nadleśnictwo – istniejące w rzeczywistości tylko na papierze – pozbawione było gospodarza i stanowiło teoretyczny zlepek obszarów leśnych i rolnych, łąk, wód, tartaków, budowli i budynków będących do czasu kapitulacji hitlerowskich Niemiec w posiadaniu różnych właścicieli. Trzon Nadleśnictwa stanowiły lasy Urzędu Leśnego Kamery Dworskiej Króla Prus (Hofkammerfostamt Schmiedeberg) z leśnictwami Tannenbaude (Jedlinki) i Arnsberg (Szczytno) oraz (czego już dzisiaj zbyt dobrze nie pamiętam) z leśnictwami Rothenzechau (Czernów – las w rejonie kopalni dolomitu), Dittersdorf (Dzietrzychów czyli Ogorzelec), Schreiberdorf (Pisarzowice), Klette (Klatka) i Hermsdorf Städtisch (Lisie Jamy w Jarkowicach). Siedziba tego urzędu mieściła się w gmachu zajmowanym obecnie przez Nadleśnictwo Śnieżka, a od samego początku przez Nadleśnictwo Krzyżatka, czyli późniejsze Kowary. W skład Nadleśnictwa weszły też lasy majątku Buchwald (leśnictwo Bukowiec z siedzibą w Mysłakowicach), lasy majątku książąt von Reuss, Hohenwiese – Bärndorf (Wysoka Łąka – Gruszków), lasy obiektu leśnego Walke (leśnictwo Walka, własność Niemca p. Trömer'a) położone w sąsiedztwie szosy Kowary – Kamienna Góra, las katolickiej parafii Schmiedeberg (Kirchenwald) dołączony przez nas do leśnictwa Walka, lasy i stawy rybne majątku Karpniki (leśnictwo Karpniki – nazwy niemieckiej już nie pamiętam) oraz lasy majątku Janowitz (leśnictwo Janowice). W posiadanie Nadleśnictwa weszło też siedem tartaków, w tym trzy w mieście Kowary – trzytrakowy Huth & Mende na ul. Jeleniogórskiej 30, jednotrakowy Kammbach na ul. Ogrodowej obok fabryki dywanów i jednotrakowy (nazwy nie pamiętam) położony przy szosie do Karpacza (Krummhübel). Pozostałe tartaki to Janowice (jeden trak), Karpniki (jeden trak), Klatka (jeden trak) i Marysin (jeden trak). Za czasów mojej pracy w Nadleśnictwie Kowary przecierały drewno tylko dwa – Kammbach i Janowice. Do początków roku 1951 pozostałych nie udało się uruchomić, głównie z braku fachowego personelu technicznego i robotników. W roku 1949 Dyrekcja Lasów skierowała do Nadleśnictwa dwóch zdemobilizowanych oficerów, którzy mieli zorganizować uruchomienie pozostałych tartaków i kierować ich pracą. Uruchomiony został przez nich tartak Marysin, a roku 1950, wraz z tworzeniem Biur Zespołów Nadleśnictw i późniejszych Rejonów Lasów, utworzono Zarząd Zespołu Tartaków w Marysinie i tartaki wyłączone zostały z Nadleśnictwa Kowary. W roku 1949, po uruchomieniu przez Sowietów kopalni rudy uranowej, tartak Huth & Mende został przez nią przejęty.
Jak wspomniałem, w chwili naszego przybycia Nadleśnictwo nie miało gospodarza. Niemiecki Fostmeister (nadleśniczy) kierujący niemieckim Hofkammerforstamt, p. von Busse, niedługo przed naszym przybyciem uciekł do Czech i prawdopodobnie dalej do Niemiec, zabierając ze sobą żonę i dwoje dzieci. Tu kilka ciekawostek o nim i jego małżonce. Krewny jego, prawdopodobnie stryj, też von Busse, był przed wojną polskim senatorem i posiadał w Poznańskiem majątek Moja Wola. W mieszkaniu forstmeistra von Busse zauważyłem kilka poroży jelenich i sarnich, na których wypisane były czarną farbą daty i nazwa Moja Wola.
Rok 1948. Leśniczówka Wysoka Łąka w Wojkowie
Lato rok 1949 na Wysokiej Łące.
A to nasze "gospodarstwo" - krowa Liza i pies Banzaj
W roku 1948, gdy zamieszkaliśmy w leśniczówce Wysoka Łąka, znalazłem w biblioteczce w kancelarii numer niemieckiego czasopisma SS „Der Stürmer" (Szturmowiec) zatytułowany „Feldzug in Polen" (Kampania Polska). Obok zdjęć i tekstów dotyczących kampanii polskiej, w tym zdjęć wspólnych spotkań i defilady wojsk obu ówczesnych sojuszników – Rzeszy Niemieckiej i Rosji Sowieckiej, wytyczania wspólnej granicy i t.p., znajdowało się zdjęcie przedstawiające rzekomo zmaltretowanego przez Polaków polskiego senatora narodowości niemieckiej, pana von Busse. Pismo to po przeczytaniu zniszczyłem, gdyż w przypadku znalezienia go u mnie przez milicję lub służbę bezpieczeństwa lub jakiegoś donosu, groziłaby mi kara więzienia. Fakt wspólnej napaści i jakiejkolwiek współpracy niemiecko – sowieckiej w roku 1939 był starannie przez komunistyczne władze Polski tuszowany, a wspominanie o nim, a tym bardziej przechowywanie kompromitujących dowodów, surowo tępione. Małżonką pana forstmeistra von Busse była pani Rosemarie Gräfin von Schwerin, córka pruskiego magnackiego rodu, właścicieli majątków w Królestwie Pruskim, między innymi majątku Dzikowo w województwie olsztyńskim, w pobliżu Górowa Iławeckiego. Do majątku tego prowadziły swego czasu ślady w związku z poszukiwaniem zaginionej Bursztynowej Komnaty.
Reszta miesiąca sierpnia i wrzesień zeszły nam na powolnym organizowaniu Nadleśnictwa.
Z początku musieliśmy zapewnić sobie jakieś warunki bytowe.
Zaświadczenie o miejscu zameldowania M. Wroczyńskiego w mieście Krzyżatka.
Pan Arendt i ja zamieszkaliśmy początkowo w dwóch z pośród dziewięciu, jeśli mnie pamięć nie myli, pokoi stanowiących mieszkanie państwa von Busse. Do tego dochodziła łazienka na piętrze, wielki hall z kominkiem na parterze, kuchnia w suterenie i kancelaria na piętrze od podwórza, z osobnymi zewnętrznymi schodami. Mieszkanie było urządzone luksusowo, kancelaria bardzo skromnie. Gospodarze uciekając pozostawili chyba całe swe mienie oraz inwentarz żywy i zbiory, co wzięli, nie wiadomo, na miejscu pozostała służba domowa i parobek i ludzie ci milczeli na ten temat. W wielkiej jadalni na parterze wisiał duży portret pani Rosemarie Gräfin von Schwerin, ładnej młodej kobiety w żółtej wieczorowej lub balowej sukni, chyba z różą na piersi. W tym pokoju urządziliśmy później główny pokój biurowy Nadleśnictwa, a portret pozostawiliśmy, tam gdzie wisiał. Wisi on może nadal, czy zaginął ?
Zakwaterowanie się nie stanowiło problemu, tym bardziej na kawalerce, ale z wyżywieniem było krucho. Pobory moje, urzędnika państwowej służby cywilnej w 9-tej grupie uposażenia wynosiły, tak jak przed wojną, 120 zł miesięcznie, ale przed wojną 1 kg chleba kosztował kilkadziesiąt groszy, a w tamtym czasie w Kowarach 5 zł. O wędlinie czy mięsie można było tylko pomarzyć. Pan Arendt i ja jadaliśmy początkowo obiady w restauracji Hotelu Polskiego przy ulicy Jeleniogórskiej, obiady bardzo skromne, gdyż innych nie serwowano. Obiad taki kosztował 1.20 zł. Nie trwało to jednak długo, gdyż kieszenie nasze nie pozwalały na taki luksus. Pan Arendt przeniósł się wkrótce do leśniczówki Jedlinki, po części z konieczności, gdyż niemiecki leśniczy Rabel zniknął jednego z wrześniowych dni, nie dziękując za służbę i nie żegnając się z nami „okupantami". Pozostało po nim w pełni wyposażone mieszkanie i gospodarstwo wraz z żywym inwentarzem, o który należało zadbać. Nie zmartwiliśmy się tym i nie byliśmy zaskoczeni, gdyż sporo Niemców emigrowało stąd w tym czasie poprzez Czechy do Austrii i Niemiec. Ja zacząłem stołować się w Nadleśnictwie, korzystając z produktów przejętego przez Nadleśnictwo rolnego gospodarstwa forstmeistra von Busse. Prowadził go parobek pana von Busse o nazwisku Hering. Posiłki przygotowywała mi służba państwa von Busse, która nadal mieszkała w gmachu i utrzymywała w nim porządek, jak sądzę w nadziei rychłego powrotu zbiegłych gospodarzy. Posiłki, które mi przygotowywano, były pod względem jakości skromne i monotonne, ale sposób, w jaki je serwowano godzien jest opisania. W wielkiej jadalni na parterze długi stół nakryty był śnieżnobiałym obrusem z wyszytymi w rogach misternym inicjałem ze splecionych ze sobą liter RMS (Rosemarie Schwerin) uwieńczonymi hrabiowską koroną. Takaż serwetka leżała obok nakrycia składającego się z porcelanowych talerzy i talerzyków oraz kryształowych szklanek i platerowanych sztućców. O właściwej porze zjawiała się pokojówka państwa von Busse z oznajmieniem, że podano obiad (śniadanie, kolację). Udawałem się więc z należytą powagą do jadalni, gdzie po chwili wnoszono posiłek, również na porcelanie i kryształach, w postaci chleba, masła, kartofli, mleka lub maślanki, twarogu, sera, niekiedy jajek i zawsze świeżych owoców, których dostarczał obficie rosnący na osadzie Nadleśnictwa sad. To menu w zestawieniu z jego oprawą sprawiało groteskowe wrażenie, ale na jakość posiłków nigdy nie narzekałem, zbyt świeże jeszcze było wspomnienie życia w obozie jeńców wojennych, gdzie z głodu jadłem parowane w parniku, często przemrożone i nadpsute kartofle w łupinach, zupę z pastewnej marchwi lub buraków, a niekiedy kradzione w czasie pracy surowe buraki cukrowe i surowe liście kapusty. W następnych tygodniach i miesiącach zarówno ja, jak i przybywający polscy pracownicy, musieliśmy z konieczności i tradycji zająć się prowadzeniem na gruntach deputatowych gospodarstw rolnych w celu zaspokojenia własnych potrzeb wyżywieniowych, gdyż otrzymywane pobory nie wystarczały na utrzymanie nawet własnej osoby, nie mówiąc już o rodzinie. Z drugiej jednak strony mieliśmy darmowe mieszkania i opał, bezpłatne grunty orne, łąki i pastwiska, bezpłatną wodę i ścieki oraz darmową energię elektryczną, gdyż przez około 2 do 3 lat nikt nie upominał się o zapłatę. Woda w osadach leśnych była doprowadzona rurociągami z położonych wyżej, na górskich zboczach, źródeł. Oprócz tego górskie strumienie obfitowały w pstrągi, które łapało się rękoma, a lasy pełne były jeleni i sarn. Nie ma co ukrywać, że od czasu do czasu dokonywano odstrzału na własne potrzeby, aby uzupełnić skromne menu leśników. Nasze władze patrzyły na to przez palce, rozumiejąc istniejące trudności aprowizacyjne i drożyznę.
W połowie miesiąca września przybył do Nadleśnictwa na stanowisko leśniczego leśnictwa Walka, prawie bezpośrednio z niemieckiego obozu koncentracyjnego, mój młodszy kolega z lat szkolnych, brat mego poległego przyjaciela i podkomendnego z Powstania Warszawskiego, pan Waldemar Meisner. Zamieszkał chwilowo ze mną w Nadleśnictwie i uczestniczył w wraz ze mną w postawionych na „europejskiej stopie" posiłkach.
W ciągu miesiąca września ściągnęliśmy od niemieckich właścicieli lasów wchodzących w skład Nadleśnictwa Krzyżatka część posiadanych przez nich map drzewostanowych i operatów urządzeniowych. Część, gdyż nie wszystkie udało nam się odnaleźć, a niektóre w ogóle zaginęły. Najlepiej zachowały się materiały Hofkammerforstamt'u Schmiedeberg. Pełniący obowiązki nadleśniczego, pan Arendt, zarządził inwentaryzację zapasów drewna, co pozostający jeszcze na miejscu niemieccy leśniczowie, zarówno jak i polscy, wykonali.
Z powodu nieukończonego jeszcze podziału Nadleśnictwa na leśnictwa i braków kadrowych nie prowadzono w miesiącu wrześniu żadnych prac leśnych.
Z początkiem października nastąpiła zasadnicza zmiana w dotychczasowej sytuacji. Inżynier Ostoja-Bergfried zrezygnował ze stanowiska inspektora i objął stanowisko nadleśniczego Nadleśnictwa Krzyżatka. Na stanowisku inspektora Sudeckiego Inspektoratu Lasów Państwowych zastąpił go pan inż. Świderek. Inż. Ostoja-Bergfried, przy udziale leśniczego Waldemara Meisnera i moim, przystąpił z miejsca do podziału terenu Nadleśnictwa na leśnictwa. Posługując się posiadanymi materiałami kartograficznymi, operatami urządzeniowymi, rozeznaniem terenu i wiadomościami uzyskanymi od niemieckich leśników dokonał podziału Nadleśnictwa na dwanaście leśnictw. Leśnictwom tym nadaliśmy polskie nazwy, przeważnie spolszczając dotychczasowe nazwy niemieckie, a mianowicie :
1. Jedlinki (Tannenbaude)
2. Szczytno (Arnsberg)
3. Walka (Walke)
4. Bukowiec (Buchwald)
5. Wysoka Łąka (Hohenwiese)
6. Karpniki (nazwy niemieckiej nie pamiętam)
7. Janowice (Janowitz)
8. Klatka (Klette)
9. Lisie Jamy (Hermsdorf Stätisch)
10. Dzietrzychów (Dittersdorf)
11. Czernów (Rothenzechau)
12. Pisarzowice (Schreiberdorf).
W początkach miesiąca października 1945 obsadzone były przez polskich leśniczych tylko leśnictwa Jedlinki (p. Arendt), Szczytno (p. Kramorz), Walka (p. Waldemar Meisner) i Dzietrzychów (p. Henryk Kuksz). W leśnictwach Wysoka Łąka, Karpniki i Janowice pracowali jeszcze lesniczowie niemieccy, pozostałe leśnictwa były nie obsadzone. W listopadzie przybył następny polski leśniczy, pan Zwoniczek, który objął leśnictwo Janowice, ale nie na długo, gdyż niedługo po Nowym Roku zniknął. Uciekł, został uprowadzony lub potajemnie aresztowany ? Nie dowiedzieliśmy się tego nigdy; czasy były niespokojne, w Polsce trwała wojna domowa, ludzie znikali często bez wieści. W końcu października leśniczym leśnictwa Bukowiec został pan Władysław Kiciński, dawny gajowy z Wileńszczyzny, stary, doświadczony praktyk, w listopadzie pan Piotr Nowak objął leśnictwo Lisie Jamy ( siedziba w dzisiejszych Jarkowicach).
W Boże Narodzenie o północy została odprawiona pierwsza w Krzyżatce polska Pasterka, na którą przybyli chyba wszyscy bez wyjątku znajdujący się w mieście i okolicy Polacy. Kościół był zatłoczony i po raz pierwszy zagrzmiała tu po kilkuset latach polska kolęda. Był to naprawdę wzruszający moment. Stary rok 1945 zakończył, a 1946 rozpoczął się w Nadleśnictwie hucznym balem sylwestrowym, na którym obecni byli wszyscy polscy pracownicy wraz ze swymi żonami i dorosłymi członkami rodzin, był też nadleśniczy Nadleśnictwa Wieniec Zdrój, pan Danielczyk, późniejszy zastępca dyrektora Okręgowego Zarządu Lasów Państwowych w Olsztynie. Była obficie „zakrapiana" składkowa kolacja, tańce przy gramofonie, życzenia i strzały na wiwat tak gęste (nie tylko zresztą u nas), jakby nieprzyjaciel nastąpił na miasto. No cóż, ochota rozpierała, a poniemieckiej amunicji nie brakowało. Wśród ogólnej radości Polakom „zza Buga" życzono: „Obyście za rok tam !...
Po Nowym Roku pracownicy Lasów Państwowych otrzymali bezpłatnie sukno na mundury, niestety z poniemieckich zapasów, koloru mundurów Wehrmacht'u. Uszyć trzeba było na własny koszt, ale krój był polski, i Orzeł i przedwojenne odznaki. Był to znaczny „zastrzyk" dla nas, gdyż z ubraniami było powszechnie krucho, tak samo i z obuwiem. Około połowy roku otrzymaliśmy sukno polskiej barwy, ale bardzo lichutkie. Niemniej poszyto sobie już całkowicie polskie mundury i płaszcze oraz czapki. Ja chodziłem na co dzień po cywilnemu lub w przyniesionym z wojny angielskim mundurze, od święta zaś miałem przedwojenny oficerski mundur, który szczęśliwie się zachował, z przyszytymi leśnymi odznakami.
W styczniu 1946 roku zgłosili się następni leśniczowie: Na leśnictwo Karpniki pan Henryk Liskiewicz, Wilnianin, na leśnictwo Janowice pan Czesław Kiciński, syn leśniczego leśnictwa Bukowiec, na leśnictwo Pisarzowice przybył pan Maciej Stecki, a na leśnictwo Czernów pan Zdzisław Stajniak. Nieobsadzone leśnictwo Klatka wziął pod swą opiekę leśniczy z Lisich Jam, pan Nowak, a leśnictwo Wysoka Łąka leśniczy z Walki, pan Meisner. Warto tu wspomnieć, że pan Czesław Kiciński przybył wprost z sowieckiego obozu w Ostaszkowie, gdzie był internowany jako żołnierz AK, uczestnik walk o Wilno w roku 1944 w ramach Akcji Burza, zaś pan Arendt wrócił z ssyłki na Syberii. Przybywali też po trochu gajowi, których nie wszystkich pamiętam, ale kilku tak, a mianowicie: W leśnictwie Jedlinki – pan Rożniatowski, w leśnictwie Szczytno – panowie Kapusta i Porębski, w leśnictwie Walka – pan Sikora i pan Gustaw Bochenek, w leśnictwie Bukowiec pan Sokołowski. Część gajowych wróciła z Syberii, inni „zza Buga", a pan Sikora z Sądecczyzny.
W początkach roku 1946 sytuacja w Nadleśnictwie zaczęła się normować, ruszyły prace w lesie i wywóz drewna, przystąpili do pracy niemieccy robotnicy stali, pracowały tartaki Kambach i Janowice. Jako kierujący pracą biura Nadleśnictwa musiałem już wcześniej zająć się zorganizowaniem jego pracy. Zgodnie z obowiązującym przedwojennymi przepisami założyłem księgowość składającą się z dziennika kasowo-memoriałowego, w którym ewidencjonowane były wszystkie obroty gotówkowe i bezgotówkowe, ujmowane według poszczególnych paragrafów planu finansowo-gospodarczego, z dziennika kasowego, z księgi dochodów i z księgi wydatków, z kartoteki dłużników i wierzycieli, z ewidencji obrotu materiałów drzewnych (wykazy odbiorcze, kartoteka materiałowa, asygnariusze, kwity wywozowe), z ewidencji środków trwałych i z ewidencji materiałów szybko zużywających się oraz z ewidencji materiałów magazynowych. Personel biura stanowiłem ja, jako sekretarz, do pomocy miałem od sierpnia 1945 roku pana Kindler'a, niemieckiego Fortsekräter'a (sekretarza leśnego), a od początków października 1945 roku również panią rachmistrz Marię Krzemińską. W pierwszej połowie roku 1946 zatrudniona została dodatkowo na stanowisku rachmistrza pani Alicja Grześkowiak. Było nas zatem cztery osoby, więc w zasadzie była to pełna obsada, gdyż przedwojenne przepisy przewidywały zatrudnienie czterech do pięciu osób w biurach nadleśnictw. W jesieni 1946 roku pan Kindler wyjechał do Niemiec i zostaliśmy chwilowo we trójkę, dołączył do nas wkrótce pan Bodzek jako rachmistrz. Mniej więcej w marcu 1946 biuro nasze przeniosło się z pokoju na piętrze na parter budynku i zajęło obszerną jadalnię państwa von Busse, przylegający do niej długi i wąski pokój oraz sąsiadujący z nim gabinet forstmeistr'a von Busse. W gabinecie tym urzędował odtąd pan Ostoja Bergfried oraz dwaj późniejsi jego następcy. Wyposażenie dwu wspomnianych pokoi uzupełniliśmy meblami biurowymi ściągniętymi z biura tartaku Huth & Mende, mieliśmy dwie maszyny do pisania, arytmometr no i oczywiście liczydła, bez których w tamtym czasie nie mógł obejść się żaden polski, pochodzący z dawnego rosyjskiego zaboru, pracownik biurowy, a my w większości byliśmy przecież „zza Buga". Aby uniknąć wchodzenia interesantów przez drzwi frontowe i wielki hall, cały wyłożony grubym, puszystym, bordowym dywanem, kazał nadleśniczy Ostoja-Berfried wstawić w pokoju sąsiadującym z jego gabinetem drzwi w miejsce okna i dobudować drewniany ganek, przez który wchodziło się od tej pory po schodach do biura, wprost z bocznej uliczki prowadzącej od ulicy Jeleniogórskiej do leśniczówki Jedlinki. Przy tej uliczce, naprzeciwko Nadleśnictwa, stoi obecnie hotel, którego przedtem tu nie było.
Jak już wspomniałem, pierwsze powojenne lata były w Polsce bardzo niespokojne, ale nasz górski zakątek był o wiele cichszy niż reszta kraju. Jednak w miesiącu styczniu 1946 roku zdarzyła się tragedia, która wzburzyła całą polską społeczność miasta Krzyżatka. W sanatorium przeciwgruźliczym Bukowiec został zamordowany i wrzucony do pieca centralnego ogrzewania kierownik gospodarczy sanatorium, powstaniec warszawski i oficer AK. Podejrzenie padło na dwóch niemieckich palaczy, którzy zbiegli w dniu morderstwa i których nigdy nie ujęto. W lecie 1946 roku zamordowany został w lesie gajowy leśnictwa Karpniki (nazwiska nie pamiętam). Sprawcę lub sprawców też nie wykryto. Mogli nimi być zarówno członkowie niemieckiego Wehrwolf'u, ukrywający się Niemcy, niemieccy jeńcy wojenni, którzy uciekali tędy przez Czechy do Austrii i Niemiec, sowieccy dezerterzy lub żołnierze, a nawet zwykli bandyci lub kłusownicy (ci ostatni w roku 1946 strzelali do leśniczego Meisnera). W maju zginął tragicznie pan Stanisław Bochenek, nasz tartacznik. Od jesieni 1945 roku jeździłem z wypłatami do bardziej oddalonych leśnictw – do Lisich Jam, Janowic, Karpnik, Dzietrzychowa – sam, lekkim, resorowanym wózkiem i parą kuców, a zimą sankami, wiosną 1946 na motocyklu nadleśniczego, mając przy sobie nieraz znaczną ilość pieniędzy. Otuchy wtedy dodawał mi dziesięciostrzałowy pistolet mauzer wzór 96. Leśnicy nasi też uzbrajali się we własnym zakresie, jak kto mógł, w poniemiecką broń wojskową i myśliwską. Całą tę broń odebrał nam w roku 1946 Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, który w owym roku nasilił swą działalność i rozbroił „niebezpieczny dla państwa i jego demokratycznego ustroju" leśny element.
Mniej więcej w połowie roku 1946 miasto Krzyżatka przemianowane zostało na Kowary, dworce kolejowe również, a nadleśnictwo też od tej pory nosiło nazwę Nadleśnictwo Państwowe Kowary. Pracownicy Nadleśnictwa otrzymali pod koniec lata przepisowe legitymacje służbowe.
Legitymacja służbowa.
W lipcu lub sierpniu 1946 roku przybył wprost z Syberii, wraz z żoną i trzema córkami, pan Mikołaj Kantonistow, były p.o. nadleśniczy przedwojennego Nadleśnictwa Państwowego Czoło w Puszczy Białowieskiej. Nadleśnictwo to znajduje się obecnie po stronie białoruskiej. Dyrekcja Lasów we Wrocławiu mianowała go adiunktem.
Nadleśniczy Ostoja-Bergfried wprowadził zwyczaj comiesięcznych odpraw leśniczych. Odbywały się one regularnie. W czasie październikowej odprawy w roku 1946 został on całkiem niespodziewanie aresztowany przez funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa. Do Nadleśnictwa już nie powrócił. Obowiązki nadleśniczego sprawował pan Kantonistow, który w początkach 1947 roku został mianowany nadleśniczym.
Pod koniec roku 1946 leśniczym leśnictwa Klatka został pan Roman Pilipowski, też „zza Buga", a w pierwszej połowie roku 1947 leśnictwo Wysoka Łąka objął pan Wróblewski, były żołnierz II. Korpusu generała Andersa. Po kilku jednak miesiącach został aresztowany, a po nim leśniczym został mianowany pan Marcin Kaczmarczyk. Tak więc od roku 1947 wszystkie leśnictwa w Nadleśnictwie Kowary miały polskich leśniczych i gajowych. W roku 1948 na stanowisko adiunkta mianowany został pan Zbigniew Pakulski, a w drugiej połowie 1949 roku zastąpił go na tym stanowisku pan Węgorzewski, repatriant z syberyjskiej zsyłki. Pan Pakulski został w roku 1950 kierownikiem technicznym w Zespole Nadleśnictw w Sobieszowie.
Oficjalne pismo z Dyrekcji Lasów Państwowych Okręgu Wrocławskiego dotyczące awansu.
Z początkiem roku 1947 zatrudniony został w biurze Nadleśnictwa na stanowisku kasjera pan Kazimierz Kardaszewicz, warszawiak, więzień KZ Auschwitz który już w roku 1948 zrezygnował z pracy na rzecz posady w Sanatorium Przeciwgruźliczym w Bukowcu. Kasjerem po nim został pan Mieczysław Czarnecki. W ciągu roku 1948 biuro Nadleśnictwa powiększyło się o stanowisku księgowego. Księgową została pani Łaniewska, odeszła z pracy w roku 1949, po niej księgowym został pan Sikorski, który też zrezygnował w roku 1951, już nie przy mnie, a przy innym kierowniku biura, sekretarzu panu Stanisławie Wojciechowskim, przeniesionym służbowo z jednego z Nadleśnictw podległych Dyrekcji Lasów we Wrocławiu. W roku 1949 Dyrekcja przeniosła służbowo do biura Nadleśnictwa Kowary leśniczego z zastrzeżeniem usuwalności, pana Lizisa. Pełnił w biurze funkcję pracownika technicznego do dyspozycji nadleśniczego. Zwiększona obsada biura (w międzyczasie zatrudniony został nieetatowy pracownik pomocniczy, tak zwany manipulant, pan Garbarski) spowodowała konieczność powiększenia lokalu biurowego. Pan nadleśniczy Kantonistow przeniósł swój gabinet do wielkiego hallu z kominkiem, a dawny gabinet forstmeistr'a von Busse przeznaczył na kasę.
Z końcem roku 1947 zrezygnował z pracy leśniczy leśnictwa Jedlinki, pan Arendt. Leśnictwo po nim objął pan Romuald Żmudziński, niegdyś, jeszcze za panowania cesarza Austrii i króla Węgier, Franciszka Józefa, c.k. leśniczy lasów na Czarnohorze. W roku 1948 leśniczy leśnictwa Szczytno, pan Kramorz, przeniesiony został na własną prośbę na Górny Śląsk. Na jego miejsce przyszedł leśniczy leśnictwa Klatka, pan Roman Pilipowski. Kto został leśniczym na Klatce, nie pamiętam. Z kolei, w grudniu 1949 roku aresztowany został leśniczy Roman Pilipowski i już do Nadleśnictwa Kowary nie powrócił. Leśniczym lesnictwa Szczytno został dotychczasowy gajowy pan Sikora.
Na przełomie września i października 1946 roku nastąpiło wysiedlenie prawie wszystkich Niemców. Pozostały te osoby, które deklarowały przynależność do Narodu Polskiego, chociaż wcale, albo prawie wcale nie znały języka polskiego. Wkrótce jednak zauważyłem, że pozostała też pewna ilość osób narodowości niemieckiej, a wśród nich spotkałem nawet niemieckiego podoficera artylerii, który walczył we Francji przeciwko aliantom w czasie ich inwazji na kontynent. Trudno było dociec, dlaczego osoby te, nie mówiące po polsku, nie zostały wysiedlone. Wysiedlenie ludności niemieckiej odbiło się niekorzystnie na gospodarce leśnej. Wysiedleni zostali wszyscy niemieccy robotnicy leśni, na których głównie spoczywał cały ciężar prac leśnych. Osadnicy polscy, których napływało coraz więcej, zasiedlali głównie gospodarstwa rolne lub imali się w miastach rzemiosła, handlu, pracy w zakładach przemysłowych i instytucjach. Pracę w lesie w charakterze robotników podejmowali nieliczni. Stąd Nadleśnictwo musiało sprowadzać z Centralnej Polski, jak wtedy mówiono, sezonowych robotników leśnych, najczęściej górali. Początkowo było ich niewielu, ale w roku 1948 i w latach następnych, aż po rok 1951, w którym zakończyła się moja praca w Nadleśnictwie Kowary, każde leśnictwo zatrudniało po kilku do kilkunastu, głównie przy pozyskaniu drewna.
Kwiecień 1948. Dzień Lasu w leśnictwie Jedlinki.
Od lewej: leśniczy Romuald Żmudziński, małżonka leśniczego Liskiewicza, leśniczy sł. wew. Mirosław Wroczyński
W roku 1948 nasiliły się szkody ze strony kornika drukarza. Coraz korzystniejsze warunki dla jego rozwoju sprawiały szkody powodowane przez wiatry, skutków których nie nadążano w porę usuwać z braku dostatecznej ilości robotników leśnych. Powstawały coraz większe szkody, a w roku 1950 sytuacja była już poważna. Na domiar złego nastąpiła od 1. stycznia 1950 roku gruntowna reorganizacja Lasów Państwowych. Zaczęto organizować najpierw Biura Zespołu Nadleśnictw, a od roku 1951 zaczęto przekształcać je w Rejony Lasów Państwowych. Do tych nowych jednostek odeszło z Nadleśnictw dużo pracowników terenowych i biurowych, głownie nadleśniczych, leśniczych i sekretarzy (leśniczych służby wewnętrznej), a opuszczone przez nich stanowiska obsadzano często niewykwalifikowanymi pracownikami z tak zwanego „awansu społecznego", w myśl wojennej zasady: „Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera". Z Nadleśnictwa Kowary odeszli w roku 1950: Do Zespołu Nadleśnictw w Świdnicy – nadleśniczy Mikołaj Kantonistow, na stanowisko inspektora, leśniczy leśnictwa Jedlinki, Romuald Żmudziński, na stanowisko referendarza. Do Zespołu Nadleśnictw w Sobieszowie odszedł adiunt pan Węgorzewski na stanowisko kierownika sekcji administracyjno-gospodarczej, a leśniczy leśnictwa Walka, pan Waldemar Meisner, na stanowisko leśniczego w Nadleśnictwie Lubawka, leśniczy sł.wewn. Mirosław Wroczyński na stanowisko leśniczego leśnictwa Walka w Nadleśnictwie Kowary.
Około połowy roku 1950 nadleśniczym Nadleśnictwa Kowary mianowany został pan Wilk (imienia nie pamiętam), a adiunktem pan Marcin Kaczmarczyk, dotychczasowy leśniczy leśnictwa Wysoka Łąka. Nie pamiętam już, kto został po nim leśniczym tego leśnictwa.
Na przestrzeni lat od sierpnia 1945 roku do końca lutego 1951 roku (koniec mojej pracy w Nadleśnictwie Kowary) obsada Nadleśnictwa Państwowego Kowary przedstawiała się następująco:
Nadleśniczowie: |
Inż. Karol Ostoja Bergfried |
Mikołaj Kantonistow |
...... Wilk |
|
Adiunkci: |
Zbigniew Pakulski |
...... Węgorzewski |
Marcin Kaczmarczyk |
|
Leśniczowie: |
|
|||
Leśnictwo Jedlinki |
...... Arendt |
Romuald Żmudziński |
Nie pamiętam |
|
Leśnictwo Szczytno |
...... Kramorz |
Roman Pilipowski |
.... Sikora |
|
Leśnictwo Walka |
Waldemar Meisner |
Mirosław Wroczyński |
|
|
Leśnictwo Bukowiec |
Władysław Kiciński |
|
|
|
Leśnictwo Wysoka Łąka |
..... Wróblewski |
Marcin Kaczmarczyk |
Nie pamiętam |
|
Karpniki: |
Henryk Liskiewicz |
|
|
|
Janowice: |
..... Zwoniczek |
Czesław Kiciński |
|
|
Klatka : |
Roman Pilipowski |
Nie pamiętam |
|
|
Lisie Jamy |
Piotr Nowak |
|
|
|
Dzietrzychów: |
Henryk Kuksz |
|
|
|
Czernów: |
Zdzisław Stajniak |
|
|
|
Pisarzowice: |
Maciej Stecki |
|
|
|
Biuro: |
|
|||
Sekretarz (leśniczy sł.wewn.): |
Mirosław Wroczyński |
Stanisław Wojciechowski |
|
|
Księgowi: |
...... Łaniewska |
....... Sikorski |
|
|
Kasjerzy: |
Kazimierz Kardaszewicz |
Mieczysław Czarnecki |
|
|
Rachmistrze: |
....Kindler |
Maria Krzemińska |
Alicja Grześkowiak |
.... Bodzek |
Referent techn.: |
..... Lizis |
|
|
|
Manipulant: |
..... Garbarski |
|
|
|
Gajowi: |
Ci, których zapamiętałem, podałem wcześniej |
|
|
Rok 1947. Odprawa odnowieniowa leśniczych Nadleśnictwa Kowary:
Stoją od lewej – Leśniczy sł.wewn. Mirosław Wroczyński, leśniczy Roman Pilipowski, rachmistrz Alicja Grześkowiak, kasjer Kazimierz Kardaszewicz, leśniczy Arendt, leśniczy Czesław Kiciński, leśniczy Piotr Nowak, gajowy N.N. (glowa), nadleśniczy Mikołaj Kantonistow, leśniczy Waldemar Meisner (głowa), leśniczy Kramorz, leśniczy Wróblewski (głowa), leśniczy Henryk Liskiewicz, leśniczy Władysław Kiciński, gajowy Sikora (obcięta postać)
Rok 1947. Odprawa odnowieniowa leśniczych Nadleśnictwa Kowary:
Stoją od lewej – Rachmistrz Alicja Grześkowiak, leśniczy Roman Pilipowski (widać tylko głowę), leśniczy Kramorz, kasjer Kazimierz Kardaszewicz (głowa), leśniczy Piotr Nowak, leśniczy Czesław Kiciński (głowa), leśniczy Arendt, leśniczy Wróblewski (głowa), nadleśniczy Mikołaj Kantonistow, leśniczy Waldemar Meisner (w czapce), leśniczy Władysław Kiciński, gajowy N.N. (głowa), leśniczy służby wewn. Mirosław Wroczyński (w czapce), leśniczy Henryk Liskiewicz.
2 marzec Rok 1948. Odprawa odnowieniowa:
Od lewej: Leżą – gajowy Sikora, leśniczy Władysław Kiciński. Siedzą – gajowy Rożniatowski, leśniczy Roman Pilipowski, leśniczy sł.wewn. Mirosław Wroczyński, nadleśniczy Mikołaj Kantonistow, kasjer Mieczysław Czarnecki. Stoją – gajowy N.N., podleśniczy N.N., leśniczy Henryk Liskiewicz, gajowy Porębski, leśniczy Czesław Kiciński, leśniczy Kramorz, leśniczy Marcin Kaczmarczyk, leśniczy Henryk Kuksz, leśniczy Zdzisław Stajniak, leśniczy Piotr Nowak, leśniczy Waldemar Meisner, leśniczy Romuald Żmudziński, gajowy Kapusta (?)
Rok 1949.Grupa pracowników Nadleśnictwa Państwowego Kowary.
Od lewej: Manipulant Garbarski, księgowy Sikorski, rachmistrz Alicja Grześkowiak,
Leśniczy sł. wewn. Mirosław Wroczyński, Adiunkt Węgorzewski
Po zamieszaniu spowodowanym reorganizacją i zmianami kadrowymi w lecie 1950 roku nastąpił w jesieni, chyba w październiku lub listopadzie, „huragan", który wymiótł z Nadleśnictwa Kowary niewygodnych i podejrzewanych przez UB pracowników. Praprzyczyną tego była istniejąca w Kowarach kopalnia magnetytu, w której wykryto, a raczej dowiedziano się, prawdopodobnie od dawnych niemieckich górników, o istnieniu złóż niskoprocentowych rud uranowych. W rezultacie na przełomie lat 1947/48 kopalnię przejęli Sowieci, sprowadzili do Kowar swoich specjalistów i w roku 1948 rozpoczęli na dużą skalę wydobywanie rudy uranowej. Wszystko to otoczone było ścisłą tajemnicą, miasto Kowary zostało zamknięte dla ludzi z zewnątrz, drogi wjazdowe do miasta zamknięte szlabanami pilnowanymi przez posterunki KBW, pasażerowie pociągów i autobusów byli legitymowani przez UB, MO i żołnierzy KBW, pracownicy lasów państwowych byli szczególnie inwigilowani, gdyż nie dało się ukryć przed nami prac poszukiwawczych na terenie lasów, nowych odkrywek i sztolni. Jak już wspomniałem, jesienią 1950 roku nastąpił „huragan" – do Nadleśnictwa Kowary zjechała specjalna komisja w składzie: Funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (prawdopodobnie z Wrocławia, chociaż nie chciał przyznać się ani do swej przynależności do tej instytucji, ani do miejsca służbowego, ale ludzi tych rozpoznawaliśmy natychmiast po sposobie bycia, zjawiali się zresztą oni przy każdej okazji), kierownik Biura Personalnego Dyrekcji Lasów Państwowych we Wrocławiu (w tym czasie nazwa czasowo zmieniona na „Rejon Wielki LP"), przedstawiciel miejscowego Komitetu PZPR oraz zaproszony do obecności przy badaniach, nadleśniczy Wilk. Przesłuchani zostali, każdy osobno, wszyscy leśniczowie, adiunkt, sekretarz i pracownicy biura. Pytali o różne rzeczy, mnie między innymi o Powstanie Warszawskie, pobyt w obozach jeńców wojennych, o ewentualne kontakty na terenie Niemiec z oficerami Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, pochodzenie społeczne, krewnych, ich zawód i miejsce pobytu i pracy, kontakty zagraniczne i t.p. W kilka tygodni później dostałem z Centralnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Warszawie dekret przeniesienia służbowego do dyspozycji Dyrekcji LP (Rejonu Wielkiego LP) w Olsztynie.
Rok 1951. A to już koniec pięknych dni,
pismo Centralnej Dyrekcji LP w Warszawie o przeniesieniu służbowym M. Wroczyńskiego do Rejonu LP w Olsztynie.
W rezultacie dnia 3.03.1951 przekazałem leśnictwo Walka memu następcy, panu Zygmuntowi Haberowi, trzeciemu już leśniczemu tego leśnictwa. W czerwcu 1951 roku wyprowadziłem się z leśniczówki na Wysokiej Łące (Wojków) jako pracownik na nowym miejscu pracy, którym był nowo organizowany Rejon Lasów Państwowych w mieście Orneta położonym na Warmii, niegdyś prowincji Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Ten sam „wicher" wymiótł z Nadleśnictwa Kowary adiunkta Marcina Kaczmarka, leśniczego leśnictwa Dzietrzychów Henryka Kuksza, leśniczego leśnictwa Czernów Zdzisława Stajniaka i leśniczego leśnictwa Pisarzowice Macieja Steckiego.
Kończąc, pozwolę sobie na kilka osobistych refleksji, zabarwionych, co muszę przyznać, osobistymi odczuciami. Dla mnie osobiście i dla mej małżonki pobyt w Kowarach i w leśniczówce Wysoka Łąka i okres mej pracy w Nadleśnictwie Kowary był, pomimo ówczesnej biedy i nękania różnymi trudnościami oraz bardzo dusznej atmosfery wytwarzanej przez ówczesne władze Polski, chyba najszczęśliwszym okresem w naszym wspólnym życiu. Odczucie to niweluje wszelkie trudności i niekiedy bardzo przykre przeżycia powodowane zewnętrznymi czynnikami. Ze wzruszeniem wspominamy tamte dni, ludzi i zdarzenia, nasze młode lata, oglądamy stare zdjęcia, w marzeniach wędrujemy znajomymi drogami, oglądamy „stare kąty", widzimy i słyszymy tamtych, po większej części nie żyjących już, przyjaciół i znajomych. A jaka to była między leśnikami wspaniała, koleżeńska atmosfera, kwitło życie towarzyskie, nawiązywały się przyjaźnie, co nie wszystkim się podobało ! I to poufne powiedzenie w przypływie szczerości jednego z funkcjonariuszy UB: „Nie możemy was rozgryźć, musimy was rozpędzić." I rozpędzono. Upłynęło już 60 lat, a wydaje się, że to było wczoraj!
Jeśli zaś chodzi o sprawy służbowe: Mam poczucie, że dobrze wypełniliśmy nasze główne zadanie, wszyscy bez wyjątku, zbudowania na ziemiach odzyskanych przez Polskę, po wiekach niemieckiego zaboru, polskiej administracji leśnej, dołożenia cegiełki do repolonizacji tych ziem i ponownego złączenia ich z Macierzą. Lata 1948 i 1949 były, moim zdaniem, okresem w którym udało się nam ukończyć organizację Nadleśnictwa, skompletować obsadę, zorganizować wykonywanie zadań gospodarczych, wytworzyć atmosferę porządku, współpracy i koleżeństwa. Główne zasługi położył tu nadleśniczy, pan Mikołaj Kantonistow, wychowany w tradycjach polskich leśników Zwierzchnik i „stary żubr". W latach tych Nadleśnictwo Kowary funkcjonowało jak dobrze nasmarowana maszyna, co stwierdziły dwie kontrole inspektorów Dyrekcji Lasów oraz niespodziewana kontrola NIK'u, której inspektor po jednym dniu pracy stwierdził: „Nie mam tu nic do roboty" i wyjechał. Z głęboką satysfakcją stwierdzam dzisiaj, że nigdy nie istniała „Polnische Zone", a tylko stare piastowskie ziemie powróciły do Macierzy i wyrosły na nich już dwa nowe pokolenia Polaków, dla których ziemie te są ich Małą Ojczyzną. I oby tak zostało !
Białystok, grudzień 2006 – styczeń 2007
Mieczysław /Mirosław/ Wroczyński -
były sekretarz, leśniczy służby wewnętrznej
i leśniczy leśnictwa Walka
w Nadleśnictwie Państwowym Kowary